Sprawozdanie z sesji formacyjnej dla nauczycieli, wychowawców i rodziców „Toksyny tolerancji w nauczaniu i wychowaniu” 10 luty 2018
W dniach 10-11 luty 2018 r. gościliśmy w naszej parafii br. Tadeusza Rucińskiego FSC z Częstochowy, który za zgodą ks, prałata Edwarda Bogaczewicza naszego proboszcza, poprowadził spotkanie z nauczycielami a niedzielę głosił kazania dla całej wspólnoty parafialnej. Zaproponowany temat uściśla skutki funkcjonowania pojęcia „tolerancja”, które to pojęcie odmieniane jest we wszystkich przypadkach zarówno w dyskursie publicznym jak i w programach szkolnych: przedmiotowych i wychowawczych.
Przyjechali do nas uczestnicy z Reńskiej Wsi, Rudzieńca, Głubczyc, Żużeli, Ujazdu, Raciborza, Twardawy, Głogówka, Cyprzanowa, Walc, Pietrowic Wielkich, Dziergowic i z Kędzierzyna-Koźla.
Początkowym i stałym punktem naszych spotkań jest Eucharystia. Sprawował ją ks. Proboszcz w intencji uczestników sesji, brata Tadeusza i nauczycieli naszej parafii. Lekcję przeczytała Anna Penkala, modlitwę wiernych Bogu przedstawiła Barbara Lizak, śpiewy prowadziła nasza organistka Marta Otrząsek. Po błogosławieństwie eucharystycznym rozpoczęliśmy spotkanie w Domu Parafialnym, składające się z wspólnego posiłku, wykładu i warsztatów.
Wykład
Tolerancja jako sprawność przynależna osobie ludzkiej, ma swoje korzenie w antycznej Grecji – kolebce współczesnej cywilizacji europejskiej. Znaczenie jej podlegało zmianom wraz ze zmieniającymi się okolicznościami życia ludzi. Starożytni Grecy rozumieli ją jako cnotę (dyspozycję) czyli trwałą sprawność moralną człowieka do posługiwania się rozumem, wolą i zmysłami do czynów zgodnych z dobrem etycznym. Innymi słowy cnota tolerancji to wyrozumiałość dla błędu (nieświadomego rozminięcia się z prawdą), który należy wyjaśnić osobie błądzącej.
Rzymianie, którzy podbili Greków przejęli ich kulturę i zaadaptowali ją do własnych warunków. Dla nich tolerancja to cierpliwe znoszenie czegoś. Imperium Rzymskie musiało się zmierzyć z włączaniem zaanektowanych terytoriów do swego organizmu państwowego. Najlepiej to wychodziło, gdy przejmowane były narody z całą ich kulturą i religiami. Siłą rzeczy więc tolerowanie ich było wymogiem dla dobra Rzymu, tym bardziej, że imperium było politeistyczne.
Współczesne rozumienie tolerancji zawdzięczamy właśnie starożytnym Rzymianom. Sam łaciński termin „tolerantia” (cierpliwość, wytrwałość) rozumiemy jako znoszenie czyichś poglądów w stylu „żyj i daj żyć innym”. Nie należy mylić tego z akceptacją czyli „żyj tak jak inni”.
W socjologicznych badaniach nad kulturą i religią tolerancja to współżycie w społeczeństwie o różnych poglądach, to postawa zgody na wyznawanie i głoszenie punktów widzenia, z którymi się nie zgadzamy, oraz na praktykowanie sposobu życia, którego zdecydowanie nie akceptujemy. Tak rozumiano tolerancję do XX wieku mając na uwadze przede wszystkim mniejszości wyznaniowe zwłaszcza zwolenników Reformacji i Żydów (w kontekście obecnej, bezpardonowej krytyki Polski i Polaków, przypomnieć należy, że to właśnie Polska na przełomie XVI i XVII w. była ewenementem na europejską skalę, nazywając ją „schronieniem dla heretyków”. W Polsce już wtedy tolerancja była ugruntowana, bo była fundamentem państwowości polsko-litewskiej. Rzeczypospolita miała pozycję kraju otwartego na inność i obcość, co było usankcjonowane w pierwszym europejskim edykcie tolerancji w Konfederacji Warszawskiej z 1573 roku).
Wraz z pojawieniem się ogólnoświatowego, postnowoczesnego projektu przebudowy społeczeństw, inżynierowie społeczni zaczęli zmieniać znaczenie dotąd używanych pojęć (o czym obszerniej w wykładzie „W matni poprawności. Nowomowa a edukacja i wychowanie” 21. 01. 2017 r.) tak, by były one użyteczne w osiągnięciu ich celów, przy jednoczesnym braku sprzeciwu tych, którzy poddani zostali eksperymentowi, to jest całych grup lub nawet narodów.
Zatem, obecnie słowo „tolerancja” funkcjonuje przede wszystkim w kontekście odmiennej orientacji seksualnej i praktyk seksualnych, kontrowersyjnych partii politycznych, swoistej interpretacji faktów historycznych, jak też budzących powszechny sprzeciw „wytworów sztuki współczesnej” oraz poglądów. Takie rozumienie słowa „tolerancja” jest klasycznym przykładem zmiany znaczenia pojęcia, od wieków funkcjonującego w naszej kulturze. Co więcej, oczekuje się od społeczeństw bezwarunkowej akceptacji wszystkiego, co wyżej wymieniono, ponieważ jest to nowoczesne więc dobre. Należy zauważyć, że niegdyś akceptacja była zupełnie czymś innym niż tolerancja, a teraz staje się jakby jej synonimem.
Pojawiają się głosy analizujące możliwe skutki totalnej tolerancji, jednak są mało słyszalne, bo problematyczne dla „kreatorów” społeczeństwa nowoczesnego. Przykładem mogą być wyniki poszukiwań naukowych R.C. Almagora. Twierdzi on, że bezgraniczna tolerancja musi prowadzić do jej całkowitego zaniku, ponieważ jeśli ją się rozszerzy na ludzi nietolerancyjnych, jeśli nie broni się przed nimi społeczeństwa tolerancyjnego to ono zginie, a tolerancja razem z nim. J. Rawls kontynuując ten sposób myślenia wnioskuje, że osoby nietolerancyjne dotąd mogą być tolerowane, dokąd nie zagrażają społeczności, w której żyją i jej instytucjom.
Lansowana i bezkrytycznie zachwalana tolerancja totalna jawi się jako tolerofilia przybierająca z czasem cechy bezwzględnej dyktatury. Przedstawione powyżej zmiany w zastosowaniu i rozumieniu pojęcia „tolerancja” są przyczyną ogromnych trudności podczas prób porozumienia się między ludźmi, zwłaszcza wtedy, gdy nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, jak adwersarze rozumieją słowa, które wypowiadają. Roztropnie jest więc na wstępie rozmowy uściślić główne pojęcia.
Komunikacja między osobami i całymi grupami osób jest szczególnym miejscem funkcjonowania pojęcia „tolerancja” zwłaszcza, że dotyczy ono współżycia w społeczeństwie o różnych poglądach – jak wyżej już wspomniano. Przysłuchując się rozmowom, zwłaszcza w niektórych mediach bardzo lansujących tolerancję, stajemy się świadkami, jak też przedmiotami manipulacji za pomocą narracji czy dyskursu. Pojęcia te są znane, ale czy właściwie rozumiane? Narracja (do XX w. część retoryki) rozumiana jest tutaj jako takie wyjaśniania faktów, aby odbiorca uwierzył, że były one właśnie takie jak chce je przedstawić mówca. Jest to sztuka przekonywania za pomocą argumentów historycznie prawdziwych jak i prawdopodobnych oraz fantastycznych.
Narracja pojawia się ostatnio w naszych mediach przy okazji reformy IPN, którą uznano za godzącą w holokaust (całopalenie, ofiara całopalna) i szoah (ludobójstwo, zagłada). Żydzi włożyli oba wydarzenia historyczne w miejsce religii (dziś Żydzi w dużej części są niewierzący poza niewielkim procentem chasydów) i wykorzystują je w polityce (wszystko, co im się nie podoba okrzyknięte zostaje jako godzące w holokaust – ostatnio doświadcza tego Polska i Polacy). Narracja żydowska podaje, że w ofiarami obozów byli tylko Żydzi i tylko w ten sposób można mówić. Część środowisk żydowskich, mających przełożenie w mediach światowych dodaje, że sprawcami holokaustu byli Polacy. Ich narracja wprowadzona jest na wzór haggady czyli opowiadania, za pomocą którego przekazywali sobie wydarzenia, początkowo ze Starego Testamentu oraz morał z tego wynikający, ale miał on znaczenie tylko dla Żydów nie dla gojów (pozostałe narody). Ks. Waldemar Chrostowski, znawca stosunków polsko-żydowskich, podkreśla subiektywizm haggady żydowskiej (w przeciwieństwie do Arystotelesowskiej kategorii prawdy; por. A. Schumann, Logika Talmudu, 2015, ISBN: 978-83-7886-152-2), a holokaust jest traktowany właśnie jako opowieść o własnych losach, mieszczący w sobie ahistoryczne myślenie Żydów (jeśli więc fakty historyczne nie zgadzają się z haggadą tym gorzej dla faktów). Poprawna jest tylko ta narracja, która zgadza się z żydowską. Mamy więc różne konstrukty słowne, zniekształcające opis rzeczywistości, mamy przemilczenia faktów niewygodnych a eksponowanie pasujących do narracji (zwłaszcza dotyczących zachowań Polaków względem Żydów w czasie wojny), mamy też zniesławianie Polski i Polaków na skalę światową, groźby polityczne i gospodarcze, jeśli opinia publiczna w Polsce nie podporządkuje się narracji żydowskiej. Czy tak prowadzona narracja jest tolerancją?
Przez szereg poprzednich lat, ale również i dzisiaj przysłuchujemy się i bierzemy udział, bardziej lub mniej świadomie, w dyskursie prowadzonym w mediach. Dyskurs (konwersacja) w naukach społecznych rozumiany jest jako wyjaśnienie swego sposobu myślenia za pomocą języka, czyli uzewnętrznienie naszego postrzegania tematu. Wszyscy uczestnicy tego dyskursu mają prawo wyrazić swoje przekonania. Jednak, to co obserwujemy prowadzi wprost do osłupienia. Zwolennicy szeroko rozumianej nowoczesności podkreślający znaczenie tolerancji, libertyni z przekonania (libertynizm dotyczy stylu życia człowieka, liberalizm dotyczy gospodarki) nie tyle wyrażają swoje zdanie, ale bezpardonowo je narzucają wprowadzając taką arogancję, bezczelność, tupet i zwykłe oszustwo, że druga strona nie tylko nie może wyrazić swego zdania, bo czasami ma na to kilka sekund, ale w obliczu ataku na własny paradygmat kultury i religii (wzorzec, model matryca postępowania, założenia podstawowe), nie może wypowiedzieć żadnego sądu tylko broni siebie, a w końcu ustępuje wobec przemożnej przemocy słownej. Dochodzi jeszcze używanie nowego lub odwróconego znaczenia pojęć, nowych konstruktów słownych, czy dyskredytacja np.: prawicowiec podkreślający swą godność narodową to faszysta, ten, kto interesuje się historią jest przeciwnikiem postępu, wierzący i praktykujący to ciemnogród itp. Tak prowadzony dyskurs jest hucpą (kpiną, bezczelnością) i nie ma nic wspólnego z tolerancją.
Powyższe sposoby „załatwiania” rozmówców o innych poglądach niż libertyńskie mają swoje podstawy teoretyczne, opisane przez Herberta Marcuse w eseju „Tolerancja represywna”. Autor przedstawił tam uzasadnienie dla dominacji niewielkiej mniejszości, świadomej swych celów i dobrze zorganizowanej nad rozbitym, upokorzonym, nie potrafiącym bronić własnego systemu wartości społeczeństwie. Jest tam mowa wprost o terrorze psychicznym i fizycznym lewicy (postępowców) nad konserwatywną, reakcyjną większością. W Polsce tematem tym zajmuje się Krzysztof Karoń „Ta milcząca większość” i „Psychologia aktywnych mniejszości” (zob. zasoby internetu).
Teoria H. Marcuse jest praktykowana w Polsce, co widać aż nadto wyraźnie. Nasz system wartości, nasze dzieła narodowe, nasza religia, historia są wyszydzane, oczerniane i zakłamywane, karmi się nas pedagogiką wstydu, a gdy ktoś zaprotestuje jest przedmiotem niewybrednych ataków, a przy okazji wszystkim mydli się oczy właśnie tolerancją i zamyka się usta wolnością słowa i wolnością wyrazu artystycznego. I prawo do takiego postępowania ma tylko nowoczesna lewica. Jak długo pozwolimy na takie nas traktowanie? Uświadamianie sobie jak jesteśmy rozgrywani daje szansę na stawianie skutecznego oporu.
Wymiana myśli, poglądów i przekonań jest potrzebna zarówno dla rozwoju poszczególnych ludzi jak i nauki, techniki i gospodarki. Narzędziem do tego jest dyskusja znana już w starożytności. Sam Sokrates uznał jej zalety i sformułował zasady jej prowadzenia:
– zidentyfikowanie założeń dyskusji
– weryfikowanie toku rozumowania i dowodów,
– pytania o odmienne perspektywy,
– pytania o konsekwencje i wnioski,
Dyskusja to obiektywne, logiczne i niesprzeczne wykuwanie (dochodzenie) do prawdy z poszanowaniem wszystkich uczestników i ich poglądów. „Szacunek” to termin trafniejszy niż „tolerancja” zwłaszcza po zmianie jego znaczenia. Prowadzenie dyskusji wymaga wprawy, samoopanowania, by nie wyciągać wniosków za kogoś i nie robić wykładów, ale innych motywować do wyrażania swych opinii, by wspólnie coś ustalić.
Ugruntowywanie we współczesnych społeczeństwach bezwzględnej tolerancji, ukrywającej w sobie dyktaturę, ma ogromne znaczenie dla globalnego projektu „zrównoważony rozwój”. Dotyczy on wszystkich sfer życia współczesnych społeczeństw i obowiązuje od 01. 01. 2016 r. do 31.12 2030 r. Pełna nazwa: „Przekształcenie naszego świata. Agenda na Rzecz Zrównoważonego Rozwoju 2030”. Dokument końcowy podpisało 193 państwa, w tym Polska i dodatkowo wprowadzony został do Konstytucji RP jako 5 artykuł. Znalazł się on też w encyklice papieża Franciszka „Laudato Si”, występuje w programach edukacyjnych, deklaracjach ideowych, ma być realizowany przez wszystkie instytucje począwszy od przedszkola i jest promowany przez lewicę, liberałów, choć i niektórych prominentnych duchownych.
To, co można przeczytać o celach projektu zawiera się w 17 punktach, uszczegółowionych w 169 zadaniach a dotyczą one: ludzi, naszej planety, dobrobytu, pokoju i partnerstwa. W polskich mediach podkreśla się zadania skupione wokół, wzrostu gospodarczego, inkluzywności społecznej czy ochrony środowiska. Na pierwszy rzut oka – same dobre rzeczy. Jednak szczegółowa analiza i lektura, dotycząca poszczególnych punktów, jest mało zrozumiała (nagromadzenie fachowej terminologii, za którą nie wiadomo co się kryje) i bardzo płynna, bo na każdym kroku zachodzi możliwość dostosowywania działań do zmiennych uwarunkowań w poszczególnych krajach. Może to być pozytywne, a może być bardzo negatywne (takie furtki do działań nie ujętych w programie albo tak enigmatycznie sformułowanych, że pomieszczą wszystko). Interesujące jest zatem, co w praktyce oznaczają zapisy tego projektu, zwłaszcza, że tak gorąco i ochoczo popiera je wszelkie lewactwo w Polsce i za granicą.
Z pomocą przychodzi praca mieszkającej w Brukseli Marquerite Peeters, która zajęła się monitorowaniem instytucji międzynarodowych, analizowaniem kluczowych pojęć i mechanizmów funkcjonowania nowej globalnej etyki (którą odkryła), śledzeniem wydarzeń na poziomie światowego współrządzenia oraz tworzeniem na ten temat materiałów dydaktycznych. W Polsce tymi zagadnieniami zajmuje się dr Aldona Ciborowska.
Przeanalizowane 17 celów zrównoważonego rozwoju dało następujący wynik: człowiek szkodzi ziemi, trzeba go wszelkimi sposobami zneutralizować, świat i przyroda są bóstwami (patrz: wschodni panteizm jako nowa religia), dyskryminacja ludzkich dociekań metafizycznych, zakaz stawiania pytań. Sam fakt, że projekt jest globalny już musi budzić podejrzenia o przemoc na różnych płaszczyznach. Wydaje się, że stuprocentową realizację Agendy na Rzecz Zrównoważonego Rozwoju ma zapewnić właśnie „nowocześnie” rozumiana tolerancja. Jest ona już od lat zachwalana, wprowadzana i utrwalana, zadaniem jej jest zmusić całe społeczeństwa do bezwzględnej akceptacji wszystkiego, po uprzednim „wymóżdżeniu” osób tworzących dane społeczeństwo – co już obserwujemy. Nie wygląda to dobrze, a co z tego wyniknie – trudno stwierdzić. Świadomość, że coś takiego jest tworzone i ma ukryte złe cele, jest jakimś atutem dla sceptyków i potencjalnych przeciwników takiej globalizacji.
Zniekształcone pojęcia „tolerancja” już od dawna obecne jest w strukturze Kościoła Katolickiego. Hierarchowie wszystkich szczebli są odpowiedzialni za zbawienie wiernych i podejmują ku temu odpowiednie kroki. Jednak decyzje niektórych z nich są zastanawiające i niepokojące (choćby te związane z praktycznym zastosowaniem adhortacji „Amoris laetitio”). Na łonie Kościoła Katolickiego najlepiej widać ewolucję jaką wykonało pojęcie „tolerancja”. Przyjęcie w granice katolickiej Najjaśniejszej Rzeczypospolitej prześladowanych innowierców, zgoda na ich istnienie i bez przeszkód praktykowanie swojej religii, dowodzi jak przez setki lat szlachetną postawą tolerancji wykazali się wierzący świeccy i duchowni. Nie ucierpiał ani Kościół Katolicki ani inne wyznania. Współcześnie jest jasne, że tolerancja, również w nowoczesnym rozumieniu, stała się podstawą ekumenizmu (ruch zapoczątkowany w II poł. XIX w. przez kościoły anglikańskie, protestanckie i prawosławne dla zacierania różnić doktrynalnych i strukturalnych w tych kościołach i działający pod kierownictwem Światowej Rady Kościołów. Kościół Rzymskokatolicki uznał ekumenizm na Soborze Watykańskim II – Dekret o ekumenizmie – choć sam nie wszedł w ŚRK).
Mniej się o tolerancji mówi jednak bardziej się ją praktykuje. Przykładem daleko posuniętej tolerancji jest pentakostalizacja Kościoła czyli uzielątkowienie Kościoła, przy czym zmieniać i dostosować ma się Kościół katolicki nie zielonoświątkowy. Tak zwana „nowa reformacja” wprowadzana do Kościoła pod postacią ruchów charyzmatycznych jest dla niego zagrożeniem, tym bardziej, że mało kto zdaje sobie z tego sprawę. Nawet wielu hierarchów nie widzi nic niewłaściwego i promuje ją na swym terenie. Tymczasem niektóre grupy katolickie „Odnowy w Duchu Świętym” naśladujące kościół zielonoświątkowy chcą Boga poznawać nie z teologii i filozofii, ale z irracjonalnego subiektywizmu i skrajnych emocji. Członkowie tych grup i ich liderzy, z czasem oczywiście, zaczynają wierzyć w to, co chcą i tłumaczą sobie pewne rzeczy tak jak im się wydaje. Po latach takiej „duchowości” obserwuje się u uczestników właśnie duchowe wyjałowienie. Tematem tym zajmuje się ks. dr hab. Andrzej Kobyliński.
Tolerancja – odmieniania przez wszystkie przypadki – funkcjonuje w programach edukacyjnych, począwszy od przedszkola aż po wyższe uczelnie. Wpajanie młodym tego terminu zwłaszcza jego najnowsze zastosowanie, docelowo warunkuje powodzenie globalnego projektu „zrównoważony rozwój”. Pokolenie dorosłych jest przyzwyczajone do pierwotnego, pozytywnego znaczenia słowa „tolerancja” i nie reaguje na „niewinne” z pozoru pojęcie, gdy tymczasem wywraca ono dotychczasowy porządek społeczny (rodzina, szkoła praca) ale przede wszystkim ma zmienić człowieka od wewnątrz, tak jak zaplanowała to nowoczesna inżynieria społeczna (o czym powyżej). Tolerancja nie zakłada wychowania, jest okazywaniem obojętności, bez uwagi i troski jest brakiem zainteresowania drugim człowiekiem i jego dobrem.
W ramach sesji formacyjnych wielokrotnie już temat przemiany w programach edukacyjnych i samej szkoły był podejmowany. Skutki jego wdrażania obserwujemy na co dzień:
– założenia antypedagogiki zalecane w szkole: wykpiony świat dorosłych, świat bez rodziców albo przeciwko rodzicom, dzieci wychowujące rodziców (książeczki „Matylda”, Mikołajek”, „Pipi Langstrumpf”), dorośli nie mają prawa wychowywać, nie mają niczego nakazywać lub zakazywać, mogą nadać imię dziecku, być przy nim, ale nie wpływać na niego, bo ono samo w sobie jest dobre (wracający mit „dobrego dzikusa” i tu znalazł zastosowanie),
– z edukacji należy wyeliminować prawdę (bo może być stresująca), zaniżyć wymagania, nie obarczać obowiązkami,
– wyeliminować wszystko to, co mówi o godności osób ludzkich, ich wyższości nad całym światem widzialnym, ich podobieństwie do Stwórcy i wynikających z tego konsekwencji,
– wprowadzać demokratyzację szkół (wszystko ma być uzgadniane z dziećmi a ich zdanie ma być najważniejsze, Manifest dziecięcy),
Szkoły prezentujące taki styl nauczania i wychowania od dawna funkcjonują na zachodzie Europy i w USA, i są to szkoły publiczne. Są one najdroższe w funkcjonowaniu i najmniej skuteczne w wychowaniu. Obok nich działają szkoły prywatne, można by powiedzieć, o zaostrzonym rygorze programowym, dyscypliny, uczące szacunku, samodyscypliny, z nich rekrutują się najczęściej przyszłe elity. Rysuje się sytuacja, że globalnym celem szkół demokratycznych jest wprowadzenie kast wśród absolwentów tych szkół tak, jak w Indiach: bramini (najlepsi), siudrowie (średni), pariasi (najgorsi).
Jak ma wyglądać szkolnictwo w Polsce? Niszczenie oświaty publicznej i brak prywatnej. Kim mają być Polacy w zamyśle demiurgów nowoczesnego świata o zrównoważonym rozwoju? Niezależnie od tego jak inni widzą rozwój społeczeństwa polskiego (lub brak rozwoju) można wyodrębnić trzy kierunki, w których może realizować się edukacja kształcąca określone przymioty w swych wychowankach:
1. Szkoła humanistyczna – zorientowana na człowieka jako bytu samego w sobie i dla siebie, omotanie samym sobą bez Boga, bez prawdy, dobra i miłości. Najwyższą wartością jest tolerancja, ojczyzną człowieka jest zglobalizowany świat.
2. Szkoła krytyczna – kształcąca gotowość do kwestionowania wszystkiego, wyzwolenia się od wcześniej poznanego świata, porzucenia starej struktury egzystencjalnej.
3. Szkoła personalistyczna – per se stawanie się przez siebie samego. To czym człowiek już jest ma być nadal rozwijane. Wiedza antropologiczna „kim jest człowiek” jego pochodzenie, istota i przeznaczenie są przedmiotem dociekań. Szkoła ta bazuje na spotkaniu osób: nauczyciel (mistrz) i uczeń, który żyje tak jak mistrz. Ważne posłuszeństwo i autorytet wychowawcy.
Powyższe rozważania uzasadniają dostatecznie, dlaczego w temacie użyto sformułowanie „toksyny tolerancji”. Przede wszystkim i ponad wszystko zwykłe pojęcie o pozytywnych konotacjach kulturowych stało się narzędziem do niszczenia chrześcijaństwa w człowieku, w jego relacjach społecznych i w kulturze utworzonej przez człowieka wierzącego (dlatego sztuka dawna jest piękna, bo odwzorowuje świat stworzony, a współczesna jest subiektywna i wbrew stworzeniu i dlatego jest taka „porąbana”). Po zniszczeniu wszystkiego co postnowoczesność zastała, w miejsce puste – tolerancja wprowadza wszelkiej maści pogaństwo.
Warsztaty
Po południu zastanawialiśmy się nad następującymi problemami:
1. Jak rozpoznawać, w jakim znaczeniu użyty został termin „tolerancja” w konkretnym zdaniu?
Sama świadomość zachodzących groźnych zmian jednak to za mało. Jeśli chcemy uchronić siebie, naszych bliskich i osoby nam oddane pod opiekę, musimy na co dzień wracać do „bazy”, do tego, czym jest tolerancja w swojej istocie. Dobrze jest więc powracać do dawnych autorów takich jak na przykład Gilbert K. Chesterton i jego eseje. Pomoże to nam utwierdzić się we właściwym rozumieniu pojęcia „tolerancja” a tym samym nie mieć wątpliwości w konfrontacji z jego rozumieniem współczesnym. Zapoznając się z pracami wspomnianego już wcześniej Krzysztofa Karonia, który zajmuje się, między innymi, przywracaniem znaczenia słowom, którym zmieniono sens, zyskujemy konieczny zasób słownictwa niezbędny w dyskusji. Pomocne są też wkłady Bogusława Wolniewicza i Stanisława Krajskiego, który proponuje zawsze szukać adekwatnego pojęcia w każdej wypowiedzi.
2. Czym w powszechnej narracji czy dyskusji zastępuje się Dekalog?
Trzeba mieć świadomość, że twórcy nowego świata nie akceptują religii chrześcijańskiej i chcą ją wyrugować ze świadomości ludzi i wprowadzić nową religię wcale nie związaną z Bogiem. Wykreślając w swoim projekcie Dekalog (obowiązki człowieka wzglądem Boga i drugiego człowieka), w to miejsce wkładają Prawa Człowieka. W 17 punktach globalnego projektu „Zrównoważonego Rozwoju” nic nie ma o religii, o jakimkolwiek odniesieniu do Boga, o relacji człowieka do nadprzyrodzoności. Nic nie ma o sensie życia i przeznaczeniu człowieka. Ten świat i jego przyroda mają być ubóstwione (panteizm). I znowu tolerancja dla takiego podejścia jest narzędziem walki z religiami tradycyjnymi a zwłaszcza z chrześcijańskimi.
3. Jak kształtować sumienie swoje i wychowanków, by oprzeć się dyktaturze tolerancji?
Zagadnienie jest bardzo ważne i kluczowe, ponieważ sumienie jest naszą jedyną bronią przed manipulacją. Jest subiektywne i uwarunkowane dzieciństwem. Jeśli nie zostało prawidłowo uformowane, to znaczy nie było filtra jakim jest przestrzeganie przykazań Bożych, to takie sumienie nie działa. Zatem, wykształcić w sobie sumienie delikatne (prawidłowe), utrzymywać je w sprawności (częsty sakrament pokuty) i dopomagać w tym innym, zwłaszcza dzieciom, powinno być w centrum naszych zainteresowań jako wychowawców.
Powrót do używania klasycznego znaczenia pojęć – jak już wyżej wspomniano, ograniczanie kontaktu z reklamą, wiedząc jakie spustoszenie czyni ona w naszej psychice i jak nas zniewala oraz nieustępliwa konfrontacja tego, co słyszymy w mediach z prawem naturalnym wpisanym w nas (10 Przykazań Bożych) i innymi źródłami informacji, tak, by nie polegać na jednym, ale wyrabiać sobie zdanie na podstawie wielu niezależnych od siebie agencji informacyjnych. Słuchać krytycznej analizy wydarzeń.
W procesie dydaktycznym zasadne byłoby uwzględnianie i dostosowanie do współczesnych realiów, a odrzuconej obecnie, spuścizny myślicieli antycznych, powrót do dzieł Tomasza z Akwinu, gdzie Akwitanta tłumaczy świat i jego prawa, sens i cel życia człowieka. Wprowadzanie historii filozofii, wyrzuconej z programów uczelni wyższych i zastąpionej ideologią gender.
Docenić i upowszechnić rzadko stosowaną metodę nauczania poprzez zadawanie pytań. Szukanie odpowiedzi na pytania łatwiejsze, trudniejsze a zwłaszcza retoryczne, początkowo trudne, jednak po czasie, gdy uczniowie nabiorą wprawy, jest bardzo rozwijające zarówno dla nauczyciela jak i uczniów. Metoda ta wyrabia samodzielność myślenia i uczy obrony swego zdania, zwłaszcza poprzez pytania typu „jak myślisz...?”, „dlaczego uważasz, że...?”.
Tak ujęty temat obecnej sesji formacyjnej dla nauczycieli, wychowawców i rodziców, w zamyśle Prowadzącego, ma pomóc nam zorientować się w mechanizmie współczesnego zarządzania całymi społeczeństwami, jego celem i metodami oraz wskazać jak ratować godność i niezależność nie tylko swoją, ale też powierzonej nam dziatwy i młodzieży.
zdjęcia: Anna Nycz